wtorek

zastawiony

sobota

zostaw mi spokój

Wiesz, jak to jest, gdy wydaje ci się, że jesteś w teledysku? Nie? Hmm... to ja ci pomogę. To jest tak, że widzisz, jak obraz przejeżdża obok ciebie, a ty siedzisz w miejscu. I wymijają cię tramwaj i dwa autobusy. Potem dostrzegasz kobietę siedzącą na zaśnieżonym chodniku. Opiera się krzesło. Wtedy ty wyjmujesz telefon i zaczynasz kręcić, bo jest już zbyt dziwnie. Następnie obraz się zatrzymuje, a tramwaj przed tobą miga światełkami, że awaria. Podjeżdża na sygnale pomoc drogowa, parkuje na trawniku między ulicą, a torami. Zaraz za nią słyszysz sygnał erki i po drugiej stronie ulicy, tym razem na chodniku, parkuje karetka. W końcu wszystko rusza, wraz z tramwajem przed tobą. Mijają cię ulice i sklepy. Zaraz, w bocznej ścieżce, znów widzisz karetkę migającą światłami. Dwie przecznice się przesuwają i już przeczuwasz niebezpieczeństwo w pulsacyjnym echu niebieskiego światła – to radiowóz, a obok niego policjanci skuwają długowłosą blondynkę. I trwasz w tym teledysku, i oglądasz to, co się rusza obok, i nie umiesz oderwać wzroku.

środa

Ona mnie nie ogarnia, a chciałbym, żeby to zrobiła. Dobrze, że ja siebie ogarniam, tylko nie powiem, w jaki sposób. Nie mogę zdradzić, co myślę o sobie i o niej. Takie czasy, że oszukujesz nie tylko siebie, ale też innych. Tak, koniec tego egoizmu wszechobecnego! Od dziś oszukujemy nie tylko siebie, ale też wszystkich innych! Do dzieła! 

poniedziałek

"No, you can't call me her name"

Pewnie, że jest coraz lepiej i coraz więcej. Lepiej nie przyjeżdża autobus, lepiej zacina wiatrem deszcz, lepiej się depresja zadomawia po kątach. Jasne, że jest więcej zgniłych liści, więcej tafli wody pod nogami i więcej smutku na twarzach przechodniów. Nawet ja czuję się lepiej. Lepiej mi się rzyga i lepiej mnie boli. Więcej noszę na sobie, więc lepiej się męczę. Więcej Ciebie, więc lepiej Cię nie znoszę. Tylko mnie jest coraz mniej, bo lepiej mi się udaje więcej śmiać.
 Pusto i tylko te dżdżownice są przeszkodą w spokojnym powrocie do domu. Idę ciemnym chodnikiem i myślę o tym, co trzeba zrobić. Znów za dużo mam na sobie. Przed chwilą miałem pustkę, a teraz co chwilę inna myśl, inny punkt widzenia. I patrzę jeszcze na ten deszcz i pewnie chciałoby mi się płakać, gdyby nie to, że już za dużo łez się uzbierało.
Przypominam sobie, że nie tak dawno świeciło słońce, ale we mnie się nic nie uśmiecha. Już nic się nie uśmiecha, bo nie mogę się siebie pozbyć. Sprawiam sobie za dużo problemów, wciąż czegoś szukam. Pewnie jakiegoś szczęścia ogólnie pojętego tylko, że ono mnie nie obchodzi. I może warto do siebie dopuścić takie myśli, które mnie zawsze brzydziły?
Przecież ja nigdy nie byłem takim smutnym człowiekiem, a teraz patrzę na siebie i nawet ten deszcz jest weselszy, niż ja. Jest żywy i głośny, porusza się rytmicznie do jakiegoś rockowego kawałka. Może warto do siebie dopuścić te myśli, które zawsze mnie brzydziły? Że może nie jestem człowiekiem szukającym wiecznie, tylko takim, który jednak chce coś znaleźć?

sobota

Jakieś to wszytko zbyt uczuciowe jest, a wcale tak nie czuję. 

piątek

muszę! muszę! myszę pisać!


za mało miejsca
no za mało miejsca na Nią
ale mnie to gówno obchodzi
i właśnie taką ma strukturę moja głowa
a właściwie to jej nie ma, bo gdy dziś myłem włosy, to mi ją woda urwała

czwartek

nienawidzę Cię.
siedem
razy
 Muszę coś napisać, żeby zacząć myśleć, bo jak na razie od 6 dni pusto mi. Może to dlatego, że się nie nudzę. Powoli staję się trochę zwarzywniały, wrastam w podłoże i przemieszczam się z nim lub ono ze mną. Już mi nawet urosła natka, a korzeń ma 2 metry. Dwa metry w głąb plus dwa metry szerokości. Jest ciężki i uwiera mnie wszędzie, czasem się porusza niemiło i chrzęści piaskiem. Pełznie zawsze za mną, ale niekiedy jest tak ociężały, że nie mam siły wlec go za sobą, wtedy siadam i czekam, i czytam, i słucham. Mam od niego odciski, które zostawią rany.
Patrzę na to, co piszę i strasznie tu smutno. Pada cały czas i wieje wiatr. Niby wszystko takie stałe, ale jednak ten wiatr czasem wieje mocniej i robi się jeszcze bardziej stały. Od paru dni nic się nie zmienia, bo on stale silniej dmucha. Teraz nawet liście nie są rude tylko gburzasto-coś-tam. Taka ich natura. I coraz więcej wody, która niedługo wleje się przez lufcik. I tak myślę teraz sam, że chyba czegoś tu brakuje. Brakuje albo tu, albo mi.